Chińczycy
nie wiedzą kto to Elvis Presley, ale jedna studentka wie, kto to
Jakub Gierszał, bo jakimiś tajemniczymi kanałami dotarła do niej
Sala samobójców. Bardzo udane polonijne spotkanie w
Guangzhou, na którym grupa studentów polonisțyki wystawiała Na
pełnym morzu Mrożka. Zarówno
dobór tekstu jak i wykonanie pierwszorzędne, dziwić mógł tylko
fakt, że inni studenci czytali tekst, a inni grali (coś w rodzaju
playbacku, tylko że nie z taśmy) – i podobno taki był wymóg
konkursu, na który parę miesięcy wcześniej przedstawienie było
przygotowywane. Azji rozumem nie ogarniesz.
Śpimy
w hostelu Lazy Gaga w Guangzhou, buddyjski mnich zagląda mi przez
ramię na mojego facebooka. Potem deszczowy dzień, Chińczyk który
zapomniał parasola wskakuje pod mój i obejmuje mnie ramieniem.
Podczas wspólnej drogi (ok. 100 m) zdąży sobie jeszcze zrobić ze
mną selfie pod parasolem. Mija nas rowerzysta z parasolem – mnie
się nigdy nie udało posiąść techniki jazdy na rowerze i jednoczesnego trzymania parasola.
Ale
jeszcze ciekawsze są skuterki – najwidoczniej to chińska wersją
„malucha”. Nie ma wielu rzeczy, których nie da się na skuterku
przewieźć. Zarejestrowałem min: trzymane luzem kartony, doniczkę
z zawartością, pieska (bez smyczy, klatki, etc), małe, śpiące
dziecko (nic dziwnego, że Chińczyk potrafi zasnąć wszędzie, po
takim treningu)... Była też półtorametrowa lampa z żyrandolem,
to widziałem kiedyś na zdjęciu. Nie zarejestrowałem jeszcze szafy
trzydrzwiowej, ale wszystko przede mną.
Poza
tym: każdy Chińczyk uważa, że umie śpiewać. Kobieta, która
zawozi mnie na zajęcia do przedszkola (mimo że w zasadzie dotarłbym
sam, pieszo, jakieś 20 min) zawsze włącza zestaw bez
wokalu. Dopiero wczoraj zorientowałem się, że jest to zestaw do
karaoke, którego akurat w mojej obecności wstydzi się użyć.
Podobnych oporów nie miał facet w autobusie, który postanowił
głośno puszczać muzykę z komórki, a nawet do niej śpiewać.
Jeden z tych, którzy kochają muzykę bez wzajemności.
Tak jak didżej w nocnym
klubie. Azji nie ogarniesz rozumem, ale tego, co się w tych klubach
dzieje, tym bardziej. Pracownicy klubu z neonowymi plakietkami.
Chłopak odstawia taniec robota i rozdaje publiczności selfie
sticki. Dziewczęta tak sztuczne, że wyglądają jak manekiny, tym
bardziej jak zaczną tańczyć, bo u Chińczyków taniec przeważnie
wygląda mechanicznie i sztucznie. Tak naprawdę na imprezach od
tańca wolą grać w kości, albo papier-nożyce-kamień (grupowo,
nie mam pojęcia jak się w to gra grupowo).
Podobno przegrani piją
piwo. W istocie dla Chińczyka surowa to kara (prawdopodobnie
najsłabsze głowy na całym globie). Słabością dorównuje im
tylko Irlandczyk Shane (ksywa „hobbit”, bo takie gabaryțy).
Lekko bełkocząc, oznajmia, że ma the hottest body in Zhaoquing,
oraz że China is a
fucking crazy country. It's not fucking real in China. Co
do pierwszego, trudno powiedzieć. Co do drugiego, trudno się nie
zgodzić.
Bardzo dobry tekst :)
OdpowiedzUsuń