Chińskie „jak się
masz” tłumaczy się dosłownie „czy już jadłeś”, a „na
razie” jako „może razem coś zjemy”. Ty wtedy
odpowiadasz „okej”, co nie oznacza potwierdzenia, jak i
poprzednie nie oznacza zaproszenia. Czasem tłumaczą to dosłownie
na angielski. Na samym początku pobytu zatem zadziwiająca ilość
„zaproszeń” do wspólnego posiłku wprowadza w niemałą
konfuzję.
W centrach
handlowych leci piosenka, która zadziwiająco przypomina melodią (i
aranżacją...) znany utwór disco polo „Straciłaś cnotę”.
Ciekawe, czy tekstem też. To są jednak iluzoryczne podobieństwa.
Większość zdecydowanie odstaje i konfuduje.
Daleko mi do znawcy
mody, ale nawet ja zauważyłem ich zamiłowanie do absurdalnych
połączeń. Chłopiec ma plecak z cekinami, ale gdy się odwraca,
jest jeszcze lepiej. Widać wtedy, że ma przewiewną bluzkę w
różowe kwiaty oraz... baletki. Też z cekinami. Stwierdziliśmy, że
brakuje tylko pluszowych majtek w kształcie smoka. Z głową w
odpowiednim miejscu. Poza tym pani w wieczorowej sukni, spod której
wystają trampki i jasnozielone leginsy.
I wiele, wiele
więcej podobnych wrażeń i mezaliansów. Na ulicach Kantonu tłoczą
się obok siebie maciupeńkie sklepiki i restauracyjki. W jednym
można kupić głównie herbatę, ale także grzebienie. W innym
głównie kosmetyki, ale także orzechy i ziarna. W innym, z kolei,
orzechy i ziarna, ale także buty. Przechodząc obok stoiska ze
słynnymi kurzymi łapkami odruchowo szukałem tostera albo
uszczelki.
Właśnie. Pierwszy
raz w życiu widziałem możliwość kupienia na targu uszczelki albo
kranu. Chińczycy sprzedają wszystko i wszędzie, najczęściej przy
otwartych drzwiach, często wychodzących na ulicę. Nie tylko
zresztą handel, również gastronomia, w maciupeńkiej knajpce, przy
tłumie przechodniów, Pani lepi pierogi, a pan wcina zupę z
makaronem. Gdzieś indziej dentysta ma przeszklone drzwi wprost na
ulicę, można pacjentce niemal zajrzeć do ust.
Poza tym Chińczycy
lubią się ruszać. Kilku panów po pięćdziesiątce ofiarnie i z
pasją gra w zośkę. Mama uczy dziecko sztuk walki. Chłopcy grają
w tenisa pomiędzy domami. Ja mam „treningi” dwa razy w tygodniu
– zatrudniłem się dodatkowo w przedszkolu, coś, co bałbym się
robić w Polsce, tutejsze stawki (Europejczyk to w Zhaoqing towar
deficytowy) mnie jednak przekonały, aby spróbować rozszerzyć
swoje umiejętności. Robię to trochę metodą prób i błędów,
ale coraz bardziej zaczyna mi się to podobać. A że przy okazji
trzeba wyginać się i pląsać, wracam do mieszkania wymięty jak po
maratonie (których co prawda nie uprawiam, może dlatego wymięty).
Idąc alejkami kampusu nucę odruchowo „Five little monkeys”. Nie
zwracają uwagi.